Kiedy powstawał KOR miałam 22 lata i byłam mamą rocznej córeczki.
Nie miałam jeszcze nawyku słuchania - jakiegoś bardziej wolnego niż peerelowskie - radia. Coś o KORz-e docierało przez znajomych ale to były strzępki informacji. Że coś założyli. Że jeżdżą do Radomia, bo robotników bili. Że procesy. Że milicja. Że zatrzymują na 48 godzin.
Wtedy nikt nie miał komórki.
Mało kto miał nawet stacjonarny telefon, choć podania o te telefony latami leżały w urzędzie.
Wydaje mi się, że wtedy w Polsce w ogóle nie było kserokopiarek - chyba że w jakimś ważnym urzędzie taka maszyna stała.
Nikt, poza matematykami z PAN-u, nie miał dostępu do komputera.
W moim domu stała poniemiecka maszyna do pisania "Erica", a w szufladzie leżała cieniutka bibułka - przebitka i stosik kalki.
Jak się chciało coś mieć przepisane w kilku egzemplarzach, to się wkładało tę kalkę między przebitki i jak maszyna była dobra i taśma do niej nowa - można było uzyskać sześć albo siedem kopii.
W takim entourageu zaczął działać żoliborski numer telefonu Jacka Kuronia, gdzie można było zadzwonić jak się coś złego ludziom działo, mając pewność, że ta informacja zostanie przekazana zachodnim rozgłośniom.
Ujawnianie, upublicznianie złych praktyk peerelowskiej władzy - to było w KOR chyba najważniejsze.
Dziś mało kto KOR dobrze wspomina.
Jan Lityński tak pointuje swój tekst pisany na 33 urodziny ruchu: Legenda KOR, i to boli najbardziej, jest też podgryzana przez niektórych uczestników ruchu. A redakcja Dziennika, w trosce o czytelnika, którym musza targać potężne, a nie jakieś tam byle jakie emocje podbija piłeczkę, naddając znaczenia i nadając tekstowi tytuł mocniejszy: Legendę KOR niszczą dawni współtowarzysze.* W końcu im więcej zniszczenia tym lepiej. Na pobojowisku Polacy zapewne poczują się bardziej komfortowo.
Nie wiem jak się poczuł z tym tytułem Jan Lityński. Ja na pewno poczułam się średnio. Bo jeśli się czegoś w końcówce peerelu nauczyłam, to właśnie od KOR-u.
Uporu w sytuacjach, które wydają się beznadziejne.
W sytuacjach kiedy pojedynczy człowiek staje naprzeciw molocha i mówi: "tak nie powinno być" albo „ chcę wiedzieć jak jest naprawdę”.
Nie sądziłam, że ten upór będzie aż tak przydatny. Przy wyborach 4 czerwca myślałam, że już się nie przyda. Zagapiłam się w bajkę o idealnym systemie, w którym wszyscy będą zadowoleni.
*
Pan Rzecznik zus napisał mi dziś w mailu, że poszuka raportu, o który proszę go od pewnego czasu (krótka historia wydobywania jednej informacji tu: http://pojedyncze.salon24.pl/126631,to-samo-pytanie-do-rzecznika-zus-po-raz-trzeci ) ale prosi uprzejmie, żebym przesłała mu kopię legitymacji dziennikarskiej lub zaświadczenie z redakcji o tym, ze wykonuję zawód dziennikarza.
Odpisałam, że się cieszę, że traktuje sprawę poważnie oraz podałam numer legitymacji SDP.
Choć nie jest to potrzebne, ponieważ z Ustawy o dostępie do informacji publicznej**, art 5, wynika, ze każdy może wnioskować o ten dostęp.
Poczułam, że znów korzystam z tego, czego nauczył mnie KOR.
*
http://www.dziennik.pl/opinie/article447262/Legende_KOR_niszcza_dawni_wspoltowarzysze.html
**
Link do Ustawy o dostępie do informacji publicznej, która jest w sumie dość pożyteczna i może się komuś przydać:
http://www.bip.gov.pl/articles/view/41
Komentarze